sobota, 5 września 2015

03

                Peron 9 i ¾ świecił pustkami. Nie połączone wagony stały w pewnych odstępach od siebie, a po chodniku miotały się egzemplarze Proroka Codziennego datowane na czerwiec. Jedynym tam obecnym był kolejarz, który strumieniem wody z różdżki obmywał lokomotywę Expressu Hogwart. Nie zauważył mnie gdy pędem przebiegłam przez barierkę pomiędzy peronami 9 i 10 z wózkiem bagażowym zapakowanym do granic możliwości.
- Przepraszam pana. – krzyknęłam do niego. – Jestem na czas?
- A co ma panienka napisane na bilecie, he? – odparł, obojętnie zerknąwszy na mnie.– Odjazd o godzinie jedenastej, a nie o w pół do dziesiątej.
- Czyli… mogę już wsiąść?
- A czy ja bronię panience wsiadać?
Przespacerowałam się po peronie postanawiając sobie, że rozpocznę walkę z chorobliwą punktualnością, przez którą zawsze musiałam na wszystko czekać i wsiadłam do ostatniego z wagonów. Wtaszczyłam kufer i resztę tobołków do środka siłą mięśni, mając w pamięci przestrogę profesora Dumbledore’a tyczącą się używania magii poza szkołą.
                Przez następne półtorej godziny jednym okiem śledziłam wyjątkowo pozbawiony szyderstw artykuł Rity Skeeter zamieszczony w Proroku Codziennym, drugim natomiast schodzących się wraz z rodzinami uczniów.  Gdzie w tłumie mignęła mi platynowa czupryna tylko po to, by zniknąć sekundę później.
                Gdy Hogwart Express ruszał cały peron pełen był machających do swoich pociech rodziców. Kilka kobiet dyskretnie ocierało łzy. Gdy pociąg mijał je powoli próbowałam wyobrazić sobie moją matkę, stojącą pośród nich, jedyny problem tkwił w tym, że w dalszym ciągu nie miałam pojęcia jak wyglądała. Ani jaka w rzeczywistości była. W moich myślach, jeszcze gdy byłam dzieckiem, powstała oczywiście wizja pięknej, uśmiechniętej kobiety, perfekcyjnej matki, która poświęcałaby mi każdą wolną chwilę. Ukrywałaby smutek spowodowany naszym rozstaniem, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco zza szyby i czekając na peronie dopóki Express nie zniknąłby jej z oczu. A mój ojciec? Czy towarzyszyłby nam tego dnia? Może byłby zbyt zajęty pracą. W Ministerstwie, Uzdrowisku, a może…
                Drzwi przedziału otworzył się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia i przypominając mi, że moi rodzice nie żyją, ich ciała pogrzebane są w nieznanym mi miejscu, a moje bujanie w obłokach nie przyniesie mi nic dobrego.
- Można? – zapytała mała, wyglądająca na drugoklasistkę, brunetka.
- Proszę. – odparłam, zdejmując nogi z fotela naprzeciwko.
W ślad za nią do przedziały weszły jeszcze dwie dziewczynki oraz chłopiec. Wyjęli z kieszeni masę słodyczy, później zakupili kolejną od kobiety z wózkiem, i zajęli się żywą rozmową na temat jakiegoś znienawidzonego nauczyciela. Powróciłam do czytania Proroka Codziennego i kiedy dotarłam do tabeli wyników drużyn ligi angielskiej w Quidditchu spomiędzy kart wypadł list, który dostałam rano, a o którym zapomniałam w ferworze pakowania.

                                                                                            Dee Dee!             
                Właśnie to wymyśliłem. Dee Dee od Liddy, Liddy od Lydia. Rozumiesz? Może być jeszcze Lyds, Liddie-Lou i Lydibug… Bardzo, bardzo mi Cię brakuje, wiesz? Ale! Nie piszę tylko po to, żeby przedstawić Ci moje nowe genialne pseudonimy dla Ciebie. To o czym zaraz Ci powiem na pewno Cię zszokuje, tak więc lepiej usiądź.
                Nie jestem pewien czy pamiętasz tego grubaska, który kupował tą książkę o afrodyzjakach Cordelii Misericordii. Otóż dwa miesiące po twoim wyjeździe (od którego minęło już chyba z pół roku!) przyszedł znowu. Tym razem kupił jednak „Ulepsz swoje ciało z Alberykiem Grunnionem” ( to jest ten sam facet, który wynalazł łajnobomby,). Tak czy inaczej minął kolejny miesiąc, może trochę mniej. Siedziałem na podłodze w antykwariacie i segregowałem książki, gdy nagle drzwi otworzyły się i weszła przez nie bogini. Nie żartuję! Zrobiło się jaśniej, cieplej, a ja poczułem się jakbym był w niebie. Stała tak przede mną długonoga, zaokrąglona tam gdzie trzeba i to całkiem porządnie. Miała piękne blond włosy, trochę jakby srebrne trochę złote, niebieskie oczy i taki malutki, zadarty nosek ( teraz tak myślę, że musi mieć w sobie coś z wili, no musi na pewno). Patrzyłem tak na nią i podziwiałem, aż trzasnęła mnie w twarz tak, że aż do dzisiaj czuję. Był to mój pierwszy kontakt z kobietą, niebędącą moją matką, od czasów szkolnych miłości, więc rozumiesz, że był to dla mnie milowy krok! Wtedy zauważyłem, że stał za nią ten grubasek, a minę miał nietęgą. Pięknej pani rozchodziło się o to, że książka, którą sprzedałem jej kuzynowi Brettowi ( grubasowi) znajduje się od ponad stu lat w Spisie Ksiąg Zakazanych przez Ministerstwo Magii, w związku z niebezpiecznymi skutkami ubocznymi proponowanych tam metod. Okazało się, że owy Brett, zasmucony brakiem powodzenia u płci przeciwnej, postanowił ulepszyć, a dokładniej rzecz ujmując powiększyć… to i owo. Problem polegał na tym, że Brett orłem z Eliksirów nie był. Sypnął czegoś za dużo, czegoś za mało,  a w zamian otrzymał niekontrolowany rozrost… tego i owego, oraz wszystkie możliwe skutki uboczne. Siedział w Świętym Mungu całe wakacje.
                Tłumaczyłem jej, że nie wiedziałem, błagałem, prosiłem, w końcu zacząłem łkać. Obiecałem Brettowi dożywotni rabat na wszystko czego tylko będzie chciał. Jej też chciałem jakoś to wynagrodzić, więc nagle zaproponowałem jej spotkanie. Na pewno dostrzegła jaki ze mnie wrażliwy facet, bo się zgodziła. Co prawda na pierwsze osiem randek przyprowadziła ze sobą Bretta, ale za to pozwoliła mi za siebie zapłacić! Od czegoś trzeba zacząć, kobiety przecież nie lubią, gdy się je pospiesza.
                Nie chciałem Ci wcześniej o tym pisać, żeby nie zapeszyć, ale uznałem, że to już odpowiedni moment, ponieważ wczoraj w naszej relacji nastąpił przełom.  Ava ( moja piękna bogini ma  na imię Ava) zaprosił mnie na kolację u siebie w przyszłą niedzielę. Zastanawiam się cały czas czy samemu nie przeczytać „Ulepsz swoje ciało”. Nie żeby czegoś mi brakowało oczywiście… Liddie-Lou powiadam Ci jeszcze będziesz tańczyć na naszym weselu. Ava  Blägik. Kieran i Ava Blägik. Państwo Blägik. Miód na moje uszy.
                Daj znać z Hogwartu, nie daj się zaciągnąć do Huffelpuffu.
                P.S.
                Charłak, charłak, charłak, charłak, charłaki. Teraz już nie zabronisz używać mi tego słowa.

Całusy, tęsknię
Kieran.

Moi współpasażerowie spoglądali na mnie zdziwieni, gdy czytając list raz za razem podśmiewałam się pod nosem.
                Express Hogwart dotarł na miejsce kilka godzin później. Uczniowie z mojego przedziału, założywszy mundurki z akcentami kolorystycznymi Puchonów, zniknęli nim zdążyłam się obejrzeć. Podobnie jak moje bagaże. Nie chcąc zostać w tyle wcisnęłam się w tłum płynący korytarzem do wyjścia. Ledwie znalazłam się na słabo oświetlonej stacji Hogsmeade, gdy poczułam na ramieniu mocny uścisk dłoni, który odciągnął mnie na bok, z dala od innych.
- Panna Sheffield?
Dłoń należała do wysokiej, starszawej czarownicy, która przedstawiła mi się jako profesor Grubbly-Plank i kazała podążać za sobą.
                Dotarłyśmy na skraj czarnego jeziora, gdzie kołysało się parę łódek wypełnionych pierwszorocznymi. Wraz z profesor wsiadłyśmy do ostatniej wolnej i gdy wyrecytowała formułkę tyczącą się bezpieczeństwa ruszyliśmy. Pluski wzburzonych wód były jedynymi odgłosami, które towarzyszyła nam aż do momentu dotarcia do celu, bowiem oczy wszystkich, łącznie z moimi, wlepione były w rysującym się przed nami monumentalnym budynku osadzony na wysokiej górze. Wtedy też właśnie, gdy po raz pierwszy ujrzałam Hogwart, dotarło do mnie, jakie zmiany nastąpiły w moim życiu. Nie byłam już charłaczką potajemnie uczącą się magii w podziemnej pralni. Stałam się pełnoprawną członkinią czarodziejskiego świata i od tego momentu wszystko miało zmierzać ku lepszemu. Trzęsłam się jednak, i to bynajmniej nie z powodu zimna.
                Hogwart o niezliczonej ilości strzelistych wież i wieżyczek, lochów, dziedzińców i ukrytych pomieszczeń, o których opowiadał mi swego czasu Kieran, zbliżał się do nas wielkimi krokami. Zniknął nam z pola widzenia dopiero, gdy wpłynęliśmy do ciemnego tunelu zakrytego przez bluszcz. Dobiwszy do niewielkiej przystani kobieta poprowadziła nas w górę kamiennym korytarzem. Po chwili znaleźliśmy się ponownie na zewnątrz, a przed nami wyrosła olbrzymia dębowa brama. Wrota do Hogwartu.
                Profesor Grubbly-Plank zapukała w nie cichutko, a te natychmiastowo otworzyły się. Ukazała nam się starsza , ubrana w szmaragdową szatę, kobieta o surowym wyrazie twarzy i czarnych włosach spiętych w ciasny kok w której od razu rozpoznałam Minervę McGonagall, ukochaną nauczycielkę Kierana i jedyną, o której nigdy nie śmiał żartować.
                Przywitała nas i, przeprowadziwszy przez Salę Wejściową, opowiedziała pokrótce o każdym z domów, aż w końcu ku uciesze i przerażeniu stojących wokół mnie jedenastolatków otworzyła przed nami drzwi, za którymi miały rozstrzygnąć się najważniejsze kwestie.
                Widok Wielkiej Sali zrobił na mnie niesamowite wrażenie, mimo iż wielokrotnie widziałam ją na fotografiach. Cztery długie stoły dla uczniów oraz nauczycielski zastawione były złotym serwisem, zaklęty sufit nad nimi pokazywał pełne gwiazd wieczorne niebo, a głównym źródłem światła były wiszące w powietrzu świece, których nie sposób było zliczyć.
                Nie zwracałam dużej uwagi podczas Ceremonii Przydziału. Wierciłam się cały czas, drepcząc w miejscu i starając przyjrzeć stołowi zajmowanemu przez Slytherin.
- Abercrombie, Euan.- wyczytała profesor McGonagall.
Na pewno jest w Slytherinie. Na pewno.
- Castor, Zoey.
Draco pokaż się, dawaj…
- Heath, Doria.
Jest! Nie… to nie on.
-Lister, Quintilian.
Cholera, nawet nie pamiętam jak on wygląda.
- Macey, Cordellius.
Malfoy, na Merlina, gdzie ty jesteś?
- McLain, Anjelica.
- Niven, Fredrick.
- Sangster, Loraine.
- Sheffield, Lydia.
Rumor w mojej głowie ucichł. Zawahałam się na dłuższą chwilę i ruszyłam dopiero zauważywszy naglący wzrok jednej z nauczycielek. Czułam na sobie zdziwione spojrzenia i usłyszałam cichy chichot, dochodzący ze stołu Ravenclawu, gdy usiadłam na zdecydowanie dla mnie za małym stołeczku. Profesor McGonagall nałożyła mi na głowę starą, wyświechtaną Tiarę Przydziału.
- Ach… Z małym opóźnieniem, ale w końcu do nas dotarłaś – mruknęła mi do ucha. – I co ja biedna mam począć z tobą, hm? Matka z Ravenclawu, ojciec ze Slytherinu… Och, naprawdę nie wiedziałaś o tym? No cóż, teraz już wiesz. Ty za to masz w sobie trochę z tego, trochę z tamtego. Jednak czegoś ci brak. Nie jesteś Ślizgonką, Krukonką również nie, chociaż wyczuwam jako taki talent.
Draco.
- Cały czas myślisz o swoim małym przyjacielu? Poszukaj jeszcze raz. Środek stołu, troszeczkę na prawo… Już, stój.
Zatrzymałam wzrok na chłopaku otoczonym wianuszkiem wpatrujących się  w niego kolegów i koleżanek, z uwagą wsłuchujących się w jego słowa. Platynowe włosy miał starannie ułożone… i na tym kończyło się podobieństwo piętnastoletniego Dracona z Draconem, którego znałam.
                Nagle spojrzał na mnie przelotnie. Bardzo zmienił się przez te wszystkie lata. Wydoroślał, mierzył co najmniej sześć stóp, a jego twarz zdawała się być non stop wykrzywiona w wyrazie pogardy dla całego otoczenia. Nawet na stłoczone wokół siebie towarzystwo patrzył z wyższością.
                Podczas podróży Expressem Hogwart długo rozmyślałam nad domami Hogwartu. Będąc w prawie stu procentach pewną, że Draco trafił do Slytherinu, uznałam za najbardziej prawdopodobne, że ja również tam skończę. Ba! Chciałam tego. Zobaczywszy go jednak zupełnie innego niż się spodziewałam, nie byłam już tego taka pewna.
- I masz całkowitą rację. Wiem, gdzie może czekać na ciebie coś dobrego. – szepnęła znowu, po czym podniosła głos.- Niech będzie Gryffindor!
Stół Gryfonów wybuchnął oklaskami, a ja ponownie spojrzałam na Dracona. Przez ułamek sekundy patrzył na mnie z odrazą, po czym odwrócił głowę. Z niemiła pustką w sercu odłożyłam Tiarę na siedzisko i ruszywszy w stronę moich nowych współdomowników zajęłam miejsce pomiędzy ciemnoskórym chłopakiem z mnóstwem dredów, a jednym z pierwszaków.
                Gdy Rose Zeller trafiła do Huffelpuffu złota zastawa natychmiastowo zapełniła się górą jedzenia. Mimo iż widziałam taką ilość potraw (i to takich, które nie wywołałyby rewolucji żołądkowych) po raz pierwszy w życiu, nie miałam apetytu. Skubnęłam odrobinę z każdego z półmisków, stojących obok mnie, cały czas mając przed oczami twarz Dracona. Mój pierwszy rok w Hogwarcie nie zaczął się tak jakbym tego chciała.
                Po zakończonej uczcie Albus Dumbledore przedstawił profesor Grubbly-Plank- nową nauczycielkę Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, przypomniał o liście rzeczy zakazanych, wiszącej na drzwiach gabinetu pana Filcha oraz zapowiedział, że nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią przybędzie dopiero po weekendzie. Gdy życzył dobrej nocy wszyscy wstali, wmieszałam się więc w tłum Gryfonów i podążyłam za nimi. Przeszliśmy przez Salę Wejściową, labirynt schodów i korytarzy, które z całych sił starałam się zapamiętać, aż dotarliśmy pod portret Grubej Damy – ciemnowłosej kobiety ubranej w różową, jedwabną suknię- za którym kryło się wejście do kwatery Gryffindoru.
                Pokój Wspólny był  niewielki, lecz przytulny. Przystrojony złotem i czerwienią -barwami typowymi dla swojego domu. Kanapy, fotele i stoliki, które wyglądały jakby przeżyły niejedno, zostały od razu zajęte, a pomieszczenie wypełnił gwar rozmów. Czułam się odrobinę nieswojo, stojąc i przyglądając się rozmawiającym uczniom. Nawet pierwszoroczni zaczęli nawiązywać kontakty.
Co mówił Kieran? Dormitoria na górze…
Po chwili rozglądania odnalazłam schody, które doprowadziły mnie do zacienionego korytarza z siedmioma drzwiami. Odnalazłam te z rzymską piątku i już miałam nacisnąć klamkę…
- Hola, hola! Patrz George, kolejna fanka Harry’ego! – usłyszałam nagle.
Podskoczyłam jak oparzona, a obok mnie pojawili się dwa wysocy  Gryfoni. Jeden z nich oświetlał hol różdżką i dopiero gdy przestał kierować mi ją prosto w oczy zobaczyłam ich dokładniej. Obaj byli rudzi, piegowaci… identyczni.
- Co tu robisz, nasza droga pierwszoklasistko? – zapytał jeden z nich.
- Pierwszoklasistka? Jesteś pewien…
- Na sto procent!
- Droga pierwszoklasistko, czy jesteś może pół-olbrzymką…
- Albo chociaż ćwierć?
- Nie…W sumie... Kto wie?–odparłam, mając nagle zupełnie lepszy humor.– Szukam dormitorium dla dziewcząt z piątej klasy. Może moglibyście…
- Piątej? – zapytał...któryś z nich – Ona coś kręci Fred!
- Kręci, kręci, George – dodał drugi.
- Nie kręcę, nie kręcę. Za tym kryje się długa opowieść, więc naprawdę może pogawędzimy kiedy indziej?
Spojrzeli na siebie nawzajem.
- Zabierzemy cię do Hermiony. – zaproponowali niemal jednocześnie i gestem zachęcili mnie do podążania za nimi.
- Niech będzie – mruknęłam i pokornie podążyłam ich śladem.
Ponownie zeszliśmy do Pokoju Wspólnego, gdzie tłum już się trochę przerzedził. Wirowaliśmy chwilę między uczniami, aż przystanęli.
- Hermiono! – któryś zaczął dramatycznie. – Ta młoda Gryfonka stara się dostać do twojego dormitorium.
- Podejrzana to sprawa.
- Doszliśmy więc do wniosku, że ty jako...
- ...Hermiona. Będziesz wiedziała co z nią począć.
Rozstąpili się przede mną, wyszczerzyli zęby i ominąwszy mnie zniknęli.
- Ty jesteś Lydia, prawda? – spytała owa Hermiona uśmiechając się. – Profesor McGonagall przed chwilą opowiedziała mi o twojej sytuacji. Hermiona Granger.
Uścisnęłam dłoń dziewczyny. Miała prawdziwą burzę brązowych loków, przyjazne spojrzenie oraz odznakę Prefekta przypiętą do szaty.
- Miło cię poznać.
- To naprawdę nie do uwierzenia, że listy do ciebie się zgubiły. – zaczęła wydając się wyraźnie zmartwiona. - Jeśli będziesz potrzebowała pomocy daj mi tylko znać. W bibliotece można się naprawdę spokojnie pouczyć… Ale na pewno jesteś zmęczona.  Musisz się dobrze wyspać na jutrzejszymi zajęcia, przecież SUM-y tuż tuż... Chodź, zaprowadzę cię do naszego dormitorium.
                Sypialnia była okrągłym pomieszczeniem, w którym znajdowało się pięć łóżek, szafy i stoliki nocne, oraz centralnie umiejscowiony piec. Z nabożną wręcz czcią wypakowałam ubrania, po czym ułożyłam podręczniki w porządku alfabetycznym. Różdżkę, którą na czas podróży włożyłam do kartonowego opakowania, schowałam do szuflady tuż przy łóżku i co kilka chwil sprawdzałam czy aby na pewno dalej się tam znajdowała.
                Tego wieczoru również poznałam pozostałe współlokatorki. Niebieskooką blondynkę Lavender oraz Parvati o hinduskiej urodzie. Po dłuższej rozmowie, podczas której to starałam się nie mówić za dużo o sobie, nareszcie ułożyłam się do snu. Odgrodziłam się od reszty pokoju ciężkimi zasłonami i wtuliłam twarz w miękkie jak nigdy dotąd poduszki, gdy drzwi dormitorium skrzypnęły. Przez chwilę dało się słyszeć czyjąś krzątaninę po pokoju, aż końcu postać stanęła w nogach mojego łóżka. Zakryłam się kołdrą aż po uszy, byle  by nie wydać z siebie żadnego dźwięku.

- W sumie… - westchnął damski głos. – W sumie cieszę się, że tu jesteś.

4 komentarze:

  1. Puk, puk, jest tu ktoś jeszcze?
    Z tej strony Satanje, dwa i pół roku temu zawiesiłam bloga human-strain.blogspot.com... Teraz powróciłam z małym świątecznym rozdziałem. To nie jest wielki come back, ale kojarzę, że kiedyś czytałaś moje opowiadanie i pomyślałam, że dam znać, że jest coś nowego u mnie w razie, jakbyś się nudziła i miała ochotę poczytać coś mojego ;) Pozdrawiam cieplutko! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. OJEJEJEJEJEJEJEJ JAK DOBRZE CIĘ WIDZIEĆ! <3
    Tak się cieszę, że też wracasz :D
    Teraz siadam i odświeżam sobie Twoje poprzednie rozdziały! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby się podobało ;p. Mam nadzieję, że na dniach coś tam dodam.
      Oby i tobie i mi nie zabrakło chęci tym razem ;p

      Usuń
  3. Ej w ogóle nie wiem jak mogłam być tak ślepa, ale dopiero teraz zauważyłam, że masz na nagłówku fragmenty z High Hopes <3 <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń