Peron
9 i ¾ świecił pustkami. Nie połączone wagony stały w pewnych odstępach od
siebie, a po chodniku miotały się egzemplarze Proroka Codziennego datowane na
czerwiec. Jedynym tam obecnym był kolejarz, który strumieniem wody z różdżki
obmywał lokomotywę Expressu Hogwart. Nie zauważył mnie gdy pędem przebiegłam
przez barierkę pomiędzy peronami 9 i 10 z wózkiem bagażowym zapakowanym do
granic możliwości.
- Przepraszam pana. – krzyknęłam do niego. – Jestem na czas?
- A co ma panienka napisane na bilecie, he? – odparł, obojętnie
zerknąwszy na mnie.– Odjazd o godzinie jedenastej, a nie o w pół do dziesiątej.
- Czyli… mogę już wsiąść?
- A czy ja bronię panience wsiadać?
Przespacerowałam się po peronie postanawiając sobie, że rozpocznę walkę
z chorobliwą punktualnością, przez którą zawsze musiałam na wszystko czekać i
wsiadłam do ostatniego z wagonów. Wtaszczyłam kufer i resztę tobołków do środka
siłą mięśni, mając w pamięci przestrogę profesora Dumbledore’a tyczącą się
używania magii poza szkołą.
Przez następne
półtorej godziny jednym okiem śledziłam wyjątkowo pozbawiony szyderstw artykuł
Rity Skeeter zamieszczony w Proroku Codziennym, drugim natomiast schodzących
się wraz z rodzinami uczniów. Gdzie w
tłumie mignęła mi platynowa czupryna tylko po to, by zniknąć sekundę później.
Gdy Hogwart
Express ruszał cały peron pełen był machających do swoich pociech rodziców.
Kilka kobiet dyskretnie ocierało łzy. Gdy pociąg mijał je powoli próbowałam
wyobrazić sobie moją matkę, stojącą pośród nich, jedyny problem tkwił w tym, że
w dalszym ciągu nie miałam pojęcia jak wyglądała. Ani jaka w rzeczywistości
była. W moich myślach, jeszcze gdy byłam dzieckiem, powstała oczywiście wizja
pięknej, uśmiechniętej kobiety, perfekcyjnej matki, która poświęcałaby mi każdą
wolną chwilę. Ukrywałaby smutek spowodowany naszym rozstaniem, uśmiechając się
do mnie pokrzepiająco zza szyby i czekając na peronie dopóki Express nie
zniknąłby jej z oczu. A mój ojciec? Czy towarzyszyłby nam tego dnia? Może byłby
zbyt zajęty pracą. W Ministerstwie, Uzdrowisku, a może…
Drzwi przedziału
otworzył się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia i przypominając mi, że moi rodzice
nie żyją, ich ciała pogrzebane są w nieznanym mi miejscu, a moje bujanie w
obłokach nie przyniesie mi nic dobrego.
- Można? – zapytała mała, wyglądająca na drugoklasistkę, brunetka.
- Proszę. – odparłam, zdejmując nogi z fotela naprzeciwko.
W ślad za nią do przedziały weszły jeszcze dwie dziewczynki oraz
chłopiec. Wyjęli z kieszeni masę słodyczy, później zakupili kolejną od kobiety z
wózkiem, i zajęli się żywą rozmową na temat jakiegoś znienawidzonego
nauczyciela. Powróciłam do czytania Proroka Codziennego i kiedy dotarłam do
tabeli wyników drużyn ligi angielskiej w Quidditchu spomiędzy kart wypadł list,
który dostałam rano, a o którym zapomniałam w ferworze pakowania.
Dee
Dee!
Właśnie
to wymyśliłem. Dee Dee od Liddy, Liddy od Lydia. Rozumiesz? Może być jeszcze
Lyds, Liddie-Lou i Lydibug… Bardzo, bardzo mi Cię brakuje, wiesz? Ale! Nie
piszę tylko po to, żeby przedstawić Ci moje nowe genialne pseudonimy dla
Ciebie. To o czym zaraz Ci powiem na pewno Cię zszokuje, tak więc lepiej
usiądź.
Nie
jestem pewien czy pamiętasz tego grubaska, który kupował tą
książkę o afrodyzjakach Cordelii Misericordii. Otóż dwa miesiące po twoim
wyjeździe (od którego minęło już chyba z pół roku!) przyszedł znowu. Tym razem
kupił jednak „Ulepsz swoje ciało z Alberykiem Grunnionem” ( to jest ten sam
facet, który wynalazł łajnobomby,). Tak czy inaczej minął kolejny miesiąc, może
trochę mniej. Siedziałem na podłodze w antykwariacie i segregowałem książki,
gdy nagle drzwi otworzyły się i weszła przez nie bogini. Nie żartuję! Zrobiło
się jaśniej, cieplej, a ja poczułem się jakbym był w niebie. Stała tak przede
mną długonoga, zaokrąglona tam gdzie trzeba i to całkiem porządnie. Miała
piękne blond włosy, trochę jakby srebrne trochę złote, niebieskie oczy i taki
malutki, zadarty nosek ( teraz tak myślę, że musi mieć w sobie coś z wili, no
musi na pewno). Patrzyłem tak na nią i podziwiałem, aż trzasnęła mnie w twarz
tak, że aż do dzisiaj czuję. Był to mój pierwszy kontakt z kobietą, niebędącą
moją matką, od czasów szkolnych miłości, więc rozumiesz, że był to dla mnie
milowy krok! Wtedy zauważyłem, że stał za nią ten grubasek, a minę miał
nietęgą. Pięknej pani rozchodziło się o to, że książka, którą sprzedałem jej
kuzynowi Brettowi ( grubasowi) znajduje się od ponad stu lat w Spisie Ksiąg
Zakazanych przez Ministerstwo Magii, w związku z niebezpiecznymi skutkami
ubocznymi proponowanych tam metod. Okazało się, że owy Brett, zasmucony brakiem
powodzenia u płci przeciwnej, postanowił ulepszyć, a dokładniej rzecz ujmując
powiększyć… to i owo. Problem polegał na tym, że Brett orłem z Eliksirów nie
był. Sypnął czegoś za dużo, czegoś za mało,
a w zamian otrzymał niekontrolowany rozrost… tego i owego, oraz
wszystkie możliwe skutki uboczne. Siedział w Świętym Mungu całe wakacje.
Tłumaczyłem
jej, że nie wiedziałem, błagałem, prosiłem, w końcu zacząłem łkać. Obiecałem
Brettowi dożywotni rabat na wszystko czego tylko będzie chciał. Jej też
chciałem jakoś to wynagrodzić, więc nagle zaproponowałem jej spotkanie. Na
pewno dostrzegła jaki ze mnie wrażliwy facet, bo się zgodziła. Co prawda na pierwsze
osiem randek przyprowadziła ze sobą Bretta, ale za to pozwoliła mi za siebie
zapłacić! Od czegoś trzeba zacząć, kobiety przecież nie lubią, gdy się je
pospiesza.
Nie
chciałem Ci wcześniej o tym pisać, żeby nie zapeszyć, ale uznałem, że to już
odpowiedni moment, ponieważ wczoraj w naszej relacji nastąpił przełom. Ava ( moja piękna bogini ma na imię Ava) zaprosił mnie na kolację u
siebie w przyszłą niedzielę. Zastanawiam się cały czas czy samemu nie
przeczytać „Ulepsz swoje ciało”. Nie żeby czegoś mi brakowało oczywiście… Liddie-Lou
powiadam Ci jeszcze będziesz tańczyć na naszym weselu. Ava Blägik. Kieran i Ava Blägik.
Państwo Blägik. Miód na moje uszy.
Daj
znać z Hogwartu, nie daj się zaciągnąć do Huffelpuffu.
P.S.
Charłak,
charłak, charłak, charłak, charłaki. Teraz już nie zabronisz używać mi tego
słowa.
Całusy, tęsknię
Kieran.
Moi współpasażerowie
spoglądali na mnie zdziwieni, gdy czytając list raz za razem podśmiewałam się
pod nosem.
Express Hogwart dotarł na
miejsce kilka godzin później. Uczniowie z mojego przedziału, założywszy
mundurki z akcentami kolorystycznymi Puchonów, zniknęli nim zdążyłam się
obejrzeć. Podobnie jak moje bagaże. Nie chcąc zostać w tyle wcisnęłam się w
tłum płynący korytarzem do wyjścia. Ledwie znalazłam się na słabo oświetlonej
stacji Hogsmeade, gdy poczułam na ramieniu mocny uścisk dłoni, który odciągnął
mnie na bok, z dala od innych.
- Panna Sheffield?
Dłoń należała do wysokiej, starszawej czarownicy, która przedstawiła mi
się jako profesor Grubbly-Plank i kazała podążać za sobą.
Dotarłyśmy na
skraj czarnego jeziora, gdzie kołysało się parę łódek wypełnionych
pierwszorocznymi. Wraz z profesor wsiadłyśmy do ostatniej wolnej i gdy
wyrecytowała formułkę tyczącą się bezpieczeństwa ruszyliśmy. Pluski wzburzonych
wód były jedynymi odgłosami, które towarzyszyła nam aż do momentu dotarcia do
celu, bowiem oczy wszystkich, łącznie z moimi, wlepione były w rysującym się
przed nami monumentalnym budynku osadzony na wysokiej górze. Wtedy też właśnie,
gdy po raz pierwszy ujrzałam Hogwart, dotarło do mnie, jakie zmiany nastąpiły w
moim życiu. Nie byłam już charłaczką potajemnie uczącą się magii w podziemnej
pralni. Stałam się pełnoprawną członkinią czarodziejskiego świata i od tego
momentu wszystko miało zmierzać ku lepszemu. Trzęsłam się jednak, i to
bynajmniej nie z powodu zimna.
Hogwart o
niezliczonej ilości strzelistych wież i wieżyczek, lochów, dziedzińców i
ukrytych pomieszczeń, o których opowiadał mi swego czasu Kieran, zbliżał się do
nas wielkimi krokami. Zniknął nam z pola widzenia dopiero, gdy wpłynęliśmy do
ciemnego tunelu zakrytego przez bluszcz. Dobiwszy do niewielkiej przystani kobieta
poprowadziła nas w górę kamiennym korytarzem. Po chwili znaleźliśmy się
ponownie na zewnątrz, a przed nami wyrosła olbrzymia dębowa brama. Wrota do Hogwartu.
Profesor
Grubbly-Plank zapukała w nie cichutko, a te natychmiastowo otworzyły się. Ukazała
nam się starsza , ubrana w szmaragdową szatę, kobieta o surowym wyrazie twarzy
i czarnych włosach spiętych w ciasny kok w której od razu rozpoznałam Minervę
McGonagall, ukochaną nauczycielkę Kierana i jedyną, o której nigdy nie śmiał
żartować.
Przywitała nas i, przeprowadziwszy
przez Salę Wejściową, opowiedziała pokrótce o każdym z domów, aż w końcu ku
uciesze i przerażeniu stojących wokół mnie jedenastolatków otworzyła przed nami
drzwi, za którymi miały rozstrzygnąć się najważniejsze kwestie.
Widok Wielkiej
Sali zrobił na mnie niesamowite wrażenie, mimo iż wielokrotnie widziałam ją na
fotografiach. Cztery długie stoły dla uczniów oraz nauczycielski zastawione
były złotym serwisem, zaklęty sufit nad nimi pokazywał pełne gwiazd wieczorne
niebo, a głównym źródłem światła były wiszące w powietrzu świece, których nie sposób
było zliczyć.
Nie zwracałam
dużej uwagi podczas Ceremonii Przydziału. Wierciłam się cały czas, drepcząc w
miejscu i starając przyjrzeć stołowi zajmowanemu przez Slytherin.
- Abercrombie, Euan.- wyczytała profesor McGonagall.
Na pewno jest w Slytherinie. Na
pewno.
- Castor, Zoey.
Draco pokaż
się, dawaj…
- Heath, Doria.
Jest! Nie… to
nie on.
-Lister, Quintilian.
Cholera, nawet
nie pamiętam jak on wygląda.
- Macey, Cordellius.
Malfoy, na Merlina, gdzie ty
jesteś?
- McLain, Anjelica.
- Niven, Fredrick.
- Sangster, Loraine.
- Sheffield, Lydia.
Rumor w mojej głowie ucichł. Zawahałam się na dłuższą chwilę i ruszyłam
dopiero zauważywszy naglący wzrok jednej z nauczycielek. Czułam na sobie
zdziwione spojrzenia i usłyszałam cichy chichot, dochodzący ze stołu Ravenclawu,
gdy usiadłam na zdecydowanie dla mnie za małym stołeczku. Profesor McGonagall
nałożyła mi na głowę starą, wyświechtaną Tiarę Przydziału.
- Ach… Z małym opóźnieniem, ale w końcu do nas dotarłaś – mruknęła mi
do ucha. – I co ja biedna mam począć z tobą, hm? Matka z Ravenclawu, ojciec ze
Slytherinu… Och, naprawdę nie wiedziałaś o tym? No cóż, teraz już wiesz. Ty za
to masz w sobie trochę z tego, trochę z tamtego. Jednak czegoś ci brak. Nie
jesteś Ślizgonką, Krukonką również nie, chociaż wyczuwam jako taki talent.
Draco.
- Cały czas myślisz o swoim małym przyjacielu? Poszukaj jeszcze raz.
Środek stołu, troszeczkę na prawo… Już, stój.
Zatrzymałam wzrok na chłopaku otoczonym wianuszkiem wpatrujących
się w niego kolegów i koleżanek, z uwagą
wsłuchujących się w jego słowa. Platynowe włosy miał starannie ułożone… i na
tym kończyło się podobieństwo piętnastoletniego Dracona z Draconem, którego
znałam.
Nagle spojrzał na
mnie przelotnie. Bardzo zmienił się przez te wszystkie lata. Wydoroślał,
mierzył co najmniej sześć stóp, a jego twarz zdawała się być non stop
wykrzywiona w wyrazie pogardy dla całego otoczenia. Nawet na stłoczone wokół
siebie towarzystwo patrzył z wyższością.
Podczas podróży Expressem
Hogwart długo rozmyślałam nad domami Hogwartu. Będąc w prawie stu procentach
pewną, że Draco trafił do Slytherinu, uznałam za najbardziej prawdopodobne, że
ja również tam skończę. Ba! Chciałam tego. Zobaczywszy go jednak zupełnie
innego niż się spodziewałam, nie byłam już tego taka pewna.
- I masz całkowitą rację. Wiem, gdzie może czekać na ciebie coś
dobrego. – szepnęła znowu, po czym podniosła głos.- Niech będzie Gryffindor!
Stół Gryfonów wybuchnął oklaskami, a ja ponownie spojrzałam na Dracona.
Przez ułamek sekundy patrzył na mnie z odrazą, po czym odwrócił głowę. Z
niemiła pustką w sercu odłożyłam Tiarę na siedzisko i ruszywszy w stronę moich
nowych współdomowników zajęłam miejsce pomiędzy ciemnoskórym chłopakiem z
mnóstwem dredów, a jednym z pierwszaków.
Gdy Rose Zeller
trafiła do Huffelpuffu złota zastawa natychmiastowo zapełniła się górą
jedzenia. Mimo iż widziałam taką ilość potraw (i to takich, które nie
wywołałyby rewolucji żołądkowych) po raz pierwszy w życiu, nie miałam apetytu.
Skubnęłam odrobinę z każdego z półmisków, stojących obok mnie, cały czas mając
przed oczami twarz Dracona. Mój pierwszy rok w Hogwarcie nie zaczął się tak
jakbym tego chciała.
Po zakończonej
uczcie Albus Dumbledore przedstawił profesor Grubbly-Plank- nową nauczycielkę
Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, przypomniał o liście rzeczy zakazanych,
wiszącej na drzwiach gabinetu pana Filcha oraz zapowiedział, że nowy nauczyciel
Obrony przed Czarną Magią przybędzie dopiero po weekendzie. Gdy życzył dobrej
nocy wszyscy wstali, wmieszałam się więc w tłum Gryfonów i podążyłam za nimi. Przeszliśmy
przez Salę Wejściową, labirynt schodów i korytarzy, które z całych sił starałam
się zapamiętać, aż dotarliśmy pod portret Grubej Damy – ciemnowłosej kobiety ubranej
w różową, jedwabną suknię- za którym kryło się wejście do kwatery Gryffindoru.
Pokój Wspólny był niewielki, lecz przytulny. Przystrojony złotem
i czerwienią -barwami typowymi dla swojego domu. Kanapy, fotele i stoliki,
które wyglądały jakby przeżyły niejedno, zostały od razu zajęte, a
pomieszczenie wypełnił gwar rozmów. Czułam się odrobinę nieswojo, stojąc i
przyglądając się rozmawiającym uczniom. Nawet pierwszoroczni zaczęli nawiązywać
kontakty.
Co mówił Kieran? Dormitoria na górze…
Po chwili rozglądania odnalazłam schody, które doprowadziły mnie do
zacienionego korytarza z siedmioma drzwiami. Odnalazłam te z rzymską piątku i
już miałam nacisnąć klamkę…
- Hola, hola! Patrz George, kolejna fanka Harry’ego! – usłyszałam nagle.
Podskoczyłam jak oparzona, a obok mnie pojawili się dwa wysocy Gryfoni. Jeden z nich oświetlał hol różdżką i
dopiero gdy przestał kierować mi ją prosto w oczy zobaczyłam ich dokładniej.
Obaj byli rudzi, piegowaci… identyczni.
- Co tu robisz, nasza droga pierwszoklasistko? – zapytał jeden z nich.
- Pierwszoklasistka? Jesteś pewien…
- Na sto procent!
- Droga pierwszoklasistko, czy jesteś może pół-olbrzymką…
- Albo chociaż ćwierć?
- Nie…W sumie... Kto wie?–odparłam, mając nagle zupełnie lepszy humor.–
Szukam dormitorium dla dziewcząt z piątej klasy. Może moglibyście…
- Piątej? – zapytał...któryś z nich – Ona coś kręci Fred!
- Kręci, kręci, George – dodał drugi.
- Nie kręcę, nie kręcę. Za tym kryje się długa opowieść, więc naprawdę
może pogawędzimy kiedy indziej?
Spojrzeli na siebie nawzajem.
- Zabierzemy cię do Hermiony. – zaproponowali niemal jednocześnie i
gestem zachęcili mnie do podążania za nimi.
- Niech będzie – mruknęłam i pokornie podążyłam ich śladem.
Ponownie zeszliśmy do Pokoju Wspólnego, gdzie tłum już się trochę
przerzedził. Wirowaliśmy chwilę między uczniami, aż przystanęli.
- Hermiono! – któryś zaczął dramatycznie. – Ta młoda Gryfonka stara się
dostać do twojego dormitorium.
- Podejrzana to sprawa.
- Doszliśmy więc do wniosku, że ty jako...
- ...Hermiona. Będziesz wiedziała co z nią począć.
Rozstąpili się przede mną, wyszczerzyli zęby i ominąwszy mnie zniknęli.
- Ty jesteś Lydia, prawda? – spytała owa Hermiona uśmiechając się. –
Profesor McGonagall przed chwilą opowiedziała mi o twojej sytuacji. Hermiona
Granger.
Uścisnęłam dłoń dziewczyny. Miała prawdziwą burzę brązowych loków,
przyjazne spojrzenie oraz odznakę Prefekta przypiętą do szaty.
- Miło cię poznać.
- To naprawdę nie do uwierzenia, że listy do ciebie się zgubiły. –
zaczęła wydając się wyraźnie zmartwiona. - Jeśli będziesz potrzebowała pomocy
daj mi tylko znać. W bibliotece można się naprawdę spokojnie pouczyć… Ale na
pewno jesteś zmęczona. Musisz się dobrze
wyspać na jutrzejszymi zajęcia, przecież SUM-y tuż tuż... Chodź, zaprowadzę cię
do naszego dormitorium.
Sypialnia była
okrągłym pomieszczeniem, w którym znajdowało się pięć łóżek, szafy i stoliki
nocne, oraz centralnie umiejscowiony piec. Z nabożną wręcz czcią wypakowałam
ubrania, po czym ułożyłam podręczniki w porządku alfabetycznym. Różdżkę, którą na
czas podróży włożyłam do kartonowego opakowania, schowałam do szuflady tuż przy
łóżku i co kilka chwil sprawdzałam czy aby na pewno dalej się tam znajdowała.
Tego wieczoru
również poznałam pozostałe współlokatorki. Niebieskooką blondynkę Lavender oraz
Parvati o hinduskiej urodzie. Po dłuższej rozmowie, podczas której to starałam
się nie mówić za dużo o sobie, nareszcie ułożyłam się do snu. Odgrodziłam się
od reszty pokoju ciężkimi zasłonami i wtuliłam twarz w miękkie jak nigdy dotąd poduszki,
gdy drzwi dormitorium skrzypnęły. Przez chwilę dało się słyszeć czyjąś
krzątaninę po pokoju, aż końcu postać stanęła w nogach mojego łóżka. Zakryłam
się kołdrą aż po uszy, byle by nie wydać
z siebie żadnego dźwięku.
- W sumie… - westchnął damski głos. – W sumie cieszę się, że tu jesteś.
Puk, puk, jest tu ktoś jeszcze?
OdpowiedzUsuńZ tej strony Satanje, dwa i pół roku temu zawiesiłam bloga human-strain.blogspot.com... Teraz powróciłam z małym świątecznym rozdziałem. To nie jest wielki come back, ale kojarzę, że kiedyś czytałaś moje opowiadanie i pomyślałam, że dam znać, że jest coś nowego u mnie w razie, jakbyś się nudziła i miała ochotę poczytać coś mojego ;) Pozdrawiam cieplutko! <3
OJEJEJEJEJEJEJEJ JAK DOBRZE CIĘ WIDZIEĆ! <3
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że też wracasz :D
Teraz siadam i odświeżam sobie Twoje poprzednie rozdziały! :D
Oby się podobało ;p. Mam nadzieję, że na dniach coś tam dodam.
UsuńOby i tobie i mi nie zabrakło chęci tym razem ;p
Ej w ogóle nie wiem jak mogłam być tak ślepa, ale dopiero teraz zauważyłam, że masz na nagłówku fragmenty z High Hopes <3 <3 <3 <3 <3
OdpowiedzUsuń